środa, 29 lipca 2015

Moje wiejskie wakacje

Wakacje dzieciństwa nieodmiennie kojarzą mi się z małą wioską nad Wisłą. Sadami wiśniowymi i spacerami góra - dół - dom - wiślana odnoga. Ile razy zgubiłyśmy z siostrami klucze i trzeba było "włamywać się" oknem... Ile razy, po burzy szliśmy hurmą do lasu, na kanie... I potem, pachnące, smażone na blasze wiekowej kuchni. Ech....

Dziś kępa wiślana zarosła. Nie ma już gęsi, które wędrują dwa razy dziennie kamienistą drogą do rzeki, nie ma koni, a z krów zostały dwa mikro stadka. Ale i tak kocham to miejsce. I cieszę się każdym widokiem, zachwyca mnie każda burza, bo przywołuje wspomnienia wspinaczki na strych, żeby wiadro a nie podłoga łapało deszczówkę z dziurawego dachu.  

 
Co robimy z dzieciakami na wsi? Zbieramy zioła i gawędzimy o żyjątkach. Chodzimy do sąsiadki po jajka i podglądamy kury w kurniku. Czasem ktoś chce jakąś złapać i natyka się na Koguta - obrońcę... ups... :D

Remontujemy, budujemy i marzymy o otworzeniu agroturystyki.... Bo choć nigdy nie przepadałam za pracami polowymi, nie wyobrażam sobie hodowania zwierząt, to jednak raz do roku, wyjeżdżając na wakacje, chciałabym móc napić się świeżego mleka, zjeść chrupiący chleb z własnego kamienia z masłem pachnącym trawą. Może kiedyś, na emeryturze zaproszę Was do skorzystania z oferty "Agroturystyka Willow nad Wisłą"


I cieszymy się  lokalnymi warzywami. Cukinią z własnego ogródka - bo tylko to rośnie zostawione samo sobie w czerwcu.... Gotowane na kuchence turystycznej obiady smakują pyszniej niż te domowe. Marzy się nam piec, który stoi w ruinie domu. Ruina, która niezmiennie jest naszym motorem i inspiracją. Zatem jest sporo zup i sałatek. A za spécialité de la maison uznajmy póki co, pieczone w ognisku ziemniaki z masłem czosnkowym.

I znów ze sfery marzeń - chleb. Domowy, pieczony we własnym piecu, pachnący, świeży przez kilka dni... 


I cieszymy się i radujemy i obchodzimy urodziny. Po spartańsku, po prostu.....
Może pierwszego po przyjeździe, ktoś zapyta o bajkę, o gierkę, czy podobną rozrywkę, ale mija kilka dni a najlepszą zabawą jest zbity z patyków karabin i łuk. A kij i koszulka stają się flagą pirackiego okrętu. Na wołanie do stołu niezmiennie słyszę: - CO? teraz?! Przecież my robimy skryjdówkę!/ Idziemy do bazy!/ Bawimy się w chowanego!*

* niepotrzebne skreślić


Czy to ich ochroni przed nadmiernym przywiązaniem do telefonów i komputerów?  Czy rozmowy przy ognisku zapadną w pamięć? Czy chodzenie po chrust i mycie się w zimnej wodzie wyrobi charakter? Uodporni na niedogodności i niepowodzenia życia codziennego?

środa, 8 lipca 2015

Keep in touch...







środa, 1 lipca 2015

Rodzeństwo....

Obie podobne jak dwie krople wody. Rosną tak szybko... Jeszcze niedawno ta starsza mieściła się na moich kolanach, teraz staje przede mną, przekrzywia główkę i przeciągle mówi "Maaamooo!". Perfekcyjnie intonuje poirytowanie... 
Kiedy to się stało?
Pierwsza tydzień wakacji prawie za nami. Odpoczywacie?





sobota, 27 czerwca 2015

Koniec i początek...

To tytuł, który można by wykorzystać nie jeden raz. Wczoraj, po raz pierwszy widziałam świadectwo szkolne swojego dziecka. Czy się starzeję? Czy ono rośnie? Z pewnością na myśl przychodzi wiele refleksji, kilka uwag, spostrzeżeń i nauk, nie tylko dla T. ale i dla nas.

To był rok zaskakująco pozytywny i budujący. 6-cio latek w pierwszej klasie - to, w tym wypadku, eksperyment udany. Z fascynacją i zachwytem patrzyłam jak codziennie wraca z nową porcją opowieści o zabawach, zajęciach, ciekawostkach zasłyszanych od Pana Wychowawcy. Z podziwem obserwowałam jak zaczyna połykać książki. Jak sięga po pierwszą lekturę i mozoli się strona po stronie, by pod koniec roku czytać już wszystko.... łącznie ze składem i sposobem przygotowania galaretki, po która posłałam go do sklepu.



Myślę o talentach i o tym, co trzeba jeszcze naprostować. O codzienności, która minęła i w której usiłowaliśmy pomóc im wzrastać. Napominamy, chwalimy, korygujemy, pozwalamy popełniać błędy, spadać, podnosić się, płakać, śmiać się i stale od nowa. Przytulamy, głaszczemy i łajemy jak jest konieczność. I obserwujemy. Obserwujemy. Z zachwytem i podziwem, jaki potencjał i możliwości tkwią w tych małych, rzutkich osóbkach.



Jak fascynujący mogą być mali chłopcy wie ten, kto doświadczył wychowania syna. Działanie. Ciągły ruch i aktywność w każdym momencie. Głośny śmiech i złość, kończąca się bitką z bratem. I myślenie, ciągłe tworzenie, konstruowanie i wymyślanie zabaw, pojazdów, budów... To jeden z powodów, dla których zdecydowaliśmy się posłać synów do szkoły męskiej. Kiedy po raz pierwszy weszłam na teren szkolny, urzekła mnie atmosfera "chłopięctwa". Przed oczami stanęły mi wszystkie Szatany z siódmej klasy, Uszy od śledzia i Hece. Z perspektywy roku wiem, że była to słuszna decyzja. Może syn wracał bardziej umorusany niż ze "zwykłej szkoły", ale nie miał nad głową nadopiekuńczego "przestań", "usiądź", "co robisz", "nie grzeb w ziemi", "nie biegaj"......  

Wierzę, że nadmierne kontrolowanie dziecka nie prowadzi do niczego dobrego. Chcę, żeby czuli, że im ufamy. Żeby wiedzieli, że mogą wybrać, mogą sami zdecydować, mogą się z samymi sobą zmierzyć. A my jesteśmy obok, by w razie czego wyciągnąć ich z tarapatów, by obronić albo zwyczajnie wysłuchać i przytulić. Nie zamierzam zabraniać swoim synom zjeżdżania rowerem z górki. Nie chcę im zabraniać wspinaczek na drzewo. Jasne. Przewidując taką chęć, zamontuję im w domu linę i piętrowe łóżko. Niech się wyćwiczą na moich oczach. A potem niech idą z tym w świat.



Fascynują jest ten chłopięcy świat, gdzie, obok bitek, gwiazdozbiorów i rysunków instalacji elektrycznych z opisami przepływów prądu (sic!) znajduje się miejsce na czułość dla młodszej Sis. To daje mi argumenty za męskim światem szkolnym, contra realny świat nie tylko w chłopięcym gronie. Jest sporo miejsc, gdzie można nawet Tytus może się uczłowieczyć. :) Myślę, że z chłopcami będzie podobnie. Znajdą swoje miejsca, by nabyć ogłady.
 


Zaczynamy pierwsze szkolne wakacje. Pierwsze zapisane adresy kolegów. Nadzieja i chęć wymiany kartek z wakacji. Chęć wzajemnych odwiedzin. Wszystkie pierwsze świadome i szczere "Do zobaczenia we wrześniu", "udanych wakacji" i znając życie... nie wiadomo kiedy a będzie już absolwentem...

Za chwilę młodszy Z. pójdzie do szkoły, i choć to nie będzie już pierwszy pierwszak.... zacznie się kolejny nowy etap....

A przecież już jutro niesie nam coś...

Piękny jest ten świat! Nie mogę się już doczekać jutra!


poniedziałek, 15 czerwca 2015

Lodowe love!

Jestem dość aktywna kulinarnie. I działam fazami. Zachwyca mnie jakaś potrawa, produkt albo strona z przepisami i kolejne tygodnie poprawiam, ulepszam, próbuję...

Lato, zatem padło na lody, tym bardziej, że maszyna do lodów chodziła już za mną od dawna.
Przetestowałam przepisy ze strony MOJE WYPIEKI, modyfikując je deczko i cóż, moje ulubione, sklepowe, mogą się schować w zamrażalniku....

Większość przepisów zmodyfikowałam dodając do podanych ilości max. 4 żółtka.

A oto i efekt..... Smacznego!




piątek, 12 czerwca 2015

Recycling ubraniowy

Dość często przerabiam ubrania. Lubię zmieniać, skracać i zamieniać to, co lubię na coś co się jeszcze przyda. Szczególną słabość czuję do koszul w kratkę. I skoro chłopcy wyrośli, szkoda mi było tak boskiej, dwustronnej tkaniny. Zatem.... 








środa, 3 czerwca 2015

Podróż sentymentalna

Nie należę do osób szczególnie sentymentalnych. Raczej idę do przodu, wchodzę w nowe zdarzenia i relacje. Lubię nowe, lubię odkrywać. Jestem zwierzęciem podróżnym. I gdyby okazało się, że pojawia się możliwość wyjazdu na rok-dwa, spakowałabym się w ciągu godziny i fruuuuuuuuuu...
Pewnie teraz, z całą ferajną byłoby trudniej, więc potrzebowałabym kilku dodatkowych kwadransów ;)

Minimalistycznego pakowania nauczył mnie skauting. Każdy kilogram niesiony na plecach zapadał mocno w pamięć. Każdy harcerz to wie, z każdą wyprawą plecak jest bardziej skondensowany, pomniejszony o "dodatkowe", "zapasowe", "na wypadek", "w razie czego". Musi wystarczyć to, co zmieści się w 60 l plecaka.

60 l plecak towarzyszy mi od 16 roku życia. Od pierwszej poważniejszej wyprawy w Karpaty rumuńskie. Ciężka wędrówka, fatalna powodziowa pogoda'96. Potrzebny był dobry plecak i ciepły śpiwór. Wygodne buty. Lipiec przepracowany w wiśniowych sadach et voila - zaowocował prawdziwym plecakiem z przełomowym stelażem wewnętrznym. I śpiworem alpinusa. Kto pamięta, wie o czym mowa :)


Zatem liczne wędrówki. Jedna bardzo długa wyprawa rowerowa i choć plecak jechał w samochodzie, nocą służył za poduszkę, a w ciągu dnia za stół. Wskakiwał ze mną do setek pojazdów jadących "w moją stronę". I przeleciał ze mną na drugi koniec świata, do egzotycznej Azji. I choć po tych ostatnich wojażach wracałam wypchana w 3 takie plecaki ;) to w tamtą stronę karnie mieściłam się w 60 l.
Plecak w zasadzie się już nie nadaje.... ale jakoś nie mogę się go pozbyć...Jakoś tak czuję podskórnie, że jeszcze się przyda. Jeszcze coś go czeka...

Nie potrafię też pozbyć się butów. I tych przewędrowanych kilometrów, poznanych ludzi, wystanych kolejek po bilety albo po szybkie przekąski to-go. Niektóre kupione są, bo poprzednie się zdarły i potrzebne były jakieś, tu i teraz. Inne są z małych straganików albo rodzinnych manufaktur szyjących buty od dziesiątek lat, wciąż tak samo. Leżą wśród sieciowych krewniaków i mnie rozczulają, przenoszą w barwną przeszłość. Zapowiadają ciekawe jutro...

A co jakiś czas W. przynosi torbę z piwnicy.
- Przejrzyj. Nosisz to jeszcze?

Nie noszę. Przymierzam. Wspominam. Pakuję z powrotem i cichaczem znoszę na dół. Może za miesiąc, może za rok przyjdzie na nie pora i odkurzymy stare szlaki. Albo ruszymy poznawać nowe :)